Bazar Różyckiego na Pradze był soczewką polskiego życia, polskiej historii. Czuło się tam specyficzną dezorganizację społeczności. Tam każdy był oddzielnie. Napływowi ludzie wejść na bazar nie mogli, bo nie wszystkich on przyjmował. Był społecznością zamkniętą.
Bazar wypełniał dawniej lukę, której nie mogła sprostać gospodarka PRL-u; tworzył struktury niezależne. Istniał też drugi świat, półświatek bazaru. Świat przestępczy, świat paserów i złodziei. Jedni drugim nadawali robotę. Trwała tam swoista walka o byt. Tam właśnie kształtował się bimber-chłopak z podziemia, jeszcze z czasów okupacji. Słynny człowiek z Pragi. Kozak.
Bazar był podzielony jakby na kasty. Na szczycie stali ci od kożuchów, futer i ci od złota, a na dole naręczniacy – trzymali towar na rękach. Naręczniak to było dla tych z góry mniej niż zero.
Komendant
– Były miejsca na bazarze, w które wiadomo było, że nie należy zaglądać. Można było dostać kosę, a w najlepszym razie stracić zęby. Nie byłem prawnikiem, ale starałem się uczyć prawa. Głupio było, jak jacyś złodzieje znali prawo lepiej od policjanta. Bazar miał swoje prawa. Jasne, że byli konfidenci, współpracownicy. Nie chcę o tym opowiadać. Nawet po latach można skrzywdzić człowieka. Ale było też dużo ludzi honorowych. Nigdy nie kablowali. Mówili na przesłuchaniach, że mogę ich zgnoić, ale nigdy nie będą kablem. Mieli swój honor. I ci mieli u nas szacunek. Sam wychowałem się w takim środowisku. Wychowali mnie kumple, złodzieje, bandyci. Umiem grypsować, mówić na rękach… Rozumiałem bazar. I potrafię szanować kogoś z tamtej strony barykady.
Handlarz
– Tutaj były jatki. Na hakach wisiały świnie, baranie udźce, konina, sprzedawano żywe kaczki, koguty, zające i króliki. Chodnik był cały w pierzu i krwi. Muchy. Dużo było much. Tam dalej był warzywniak, a za warzywniakiem aleja ryb. Łososie, śledzie, wędzone węgorze. Kawior! Czarny, czerwony. To było jedyne miejsce w Warszawie, gdzie mogłeś kupić kawior. Człowieku! I to wszystko leżało na stołach, wisiało na hakach, nie było lodówek, ale wszystko było świeże. Taki był ruch!
Złodziej
– Ten rejon: bazar, Brzeska, Ząbkowska, to było państwo w państwie. To było nasze państwo! Wystarczyło, że grypsowałeś, że znałeś ludzi, których ktoś znał, a zawsze mogłeś liczyć na pomoc. To był – szuka w myślach słowa – trójkąt bermudzki. Jak tutaj wszedłeś, a byłeś „zbędny”, ślad się po tobie urywał. Na Brzeskiej mieszkałem… Psy przyjeżdżały tu ciągle. Zaraz był raban, gwizdy. Z okien leciały puste butelki. Na parterze mieszkała tutaj taka jedna baba. Nazywaliśmy ją Desa. Miała ze czterdzieści lat, ale wyglądała jak stare pudło. Prostytutka. Zajeżdżona. Chodziły do niej najgorsze nurki. Dawała za butelkę wina albo nawet i piwa. Ciągle tam leżała goła, rozwalona. Potem nie pamiętam, czy ona umarła, czy ją zabili…
Ruscy przyjeżdżali tutaj handlować. Wynajmowaliśmy im mety na Brzeskiej. Tu było sporo takich… zniszczonych na maksa melin. Taki syf, że nikt nie chciał w nich mieszkać. Zero prądu, zero wody, sracz na podwórku. I my żeśmy im to wynajmowali. Ale te młode szczawie stąd, te leszcze rozwaliły mi ten biznes. Zaczęły robić Ruskim nocne wjazdy. Wpie…, kasa i dobranoc. Ruscy na policję, no to chłopaki zaczęli ich rąbać i na ulicy, w biały dzień. Ech ta dzisiejsza młodzież… kiedyś było inaczej.
JESZCZE WIĘCEJ HISTORII Z PRAGI POZNASZ TUTAJ
Materiał pochodzi z literatury na temat warszawskiej Pragi.