sobota, 27 kwietnia, 2024

Ochotnicza armia generała Józefa Hallera w 1920 roku

Triumf pod Warszawą w wojnie z bolszewikami latem 1920 r. został poprzedzony zwycięstwem w walce toczonej w głębi kraju, na „froncie wewnętrznym” – między prywatą, egoizmem, tchórzostwem a wiernością Niepodległej, poczuciem obowiązku, odwagą. Wojnę prowadzi się bowiem na dwóch frontach: zewnętrznym i wewnętrznym. Nie można jej wygrać, gdy ten pierwszy bije się samotnie, a drugi nie istnieje.

Tak było do początku lipca 1920 r., kiedy wreszcie ruszył front wewnętrzny i szalę wojny przeważyli ludzie gotowi dla ojczyzny poświęcić więcej niż „dwie krople krwi i dwa grosze”. Odsunęli oni na margines tych, którzy „sprawę wiekuistą, jaką jest Polska, mierzyli spadkiem lub zwyżką waluty”. Wiosną 1920 r., gdy na Wschodzie toczyły się walki o granice, natomiast o przynależności państwowej Górnego Śląska, który rok wcześniej chwycił za broń, Śląska Cieszyńskiego, Warmii, Mazur, Powiśla miały zadecydować plebiscyty, w kraju trwały ciągłe strajki i wybuchały kryzysy rządowe. Kolejny premier Władysław Grabski w swoim exposé wzywał Polaków do „otrząśnięcia się z […] lekkomyślnego traktowania najpoważniejszych podstawowych zagadnień swego bytu”.

Wyczerpane polskie wojsko biło się resztkami sił

Ulice miast pełne były młodzieży nieskorej do wstąpienia w szeregi armii, w fabrykach i na wsiach panoszyli się agitatorzy bolszewiccy mącący umysły. Ludzie zajęci zabawą lub owładnięci chęcią szybkiego bogacenia się byli obojętni wobec spraw ojczyzny wymagających poświęcenia. „Kiedy żołnierzyk polski bił się na czterech frontach z Niemcem, Czechem, Rusinem, Moskalem i Litwinem, Warszawa balowała, hulała, topiła się w rozpuście; prowincja szła w ślady stolicy” – głos kard. Aleksandra Kakowskiego trafnie opisywał nastroje społeczne. Tymczasem bolszewicy ruszyli, żeby „przez trupa białej Polski” nieść pożar rewolucji i aby wykonać rozkaz dowódcy Frontu Zachodniego Michaiła Tuchaczewskiego: „Na Warszawę, Mińsk Wilno – marsz!”. Wyczerpane polskie wojsko biło się resztkami sił i nie było w stanie powstrzymać ofensywy, dlatego ustępowało bolszewikom pola. Strach przed rozbestwionymi hordami czynił swoje. „To wszystko ze wspaniałej, znakomitej armii naszej uczyniło przez dwa miesiące luźną masę straceńców. Zaczęła się szerzyć dezercja, powstał popłoch. Wczorajszy bohater dziś naraz nie dotrzymywał pola, rzucał karabin, uciekał” – wspominał pisarz i korespondent wojenny Adam Grzymała-Siedlecki. Nie po raz pierwszy w historii Polacy dopiero w ostatniej chwili dostrzegli grozę położenia i się opamiętali. Na apel Rady Obrony Państwa, podpisany przez Józefa Piłsudskiego: „Niech na wołanie Polski nie zabraknie żadnego z jej wiernych i prawych synów, co wzorem ojców i dziadów pokotem położą wroga u stóp Rzeczypospolitej. Wszystko dla zwycięstwa! Do broni!” odpowiadały wszystkie środowiska i stany. Tworzyły się punkty werbunkowe, mnożyły przykłady ofiarności.

Wszyscy chcieli mieć swój udział w tym wielkim zrywie

W ciągu kilku dni Polska stała się innym krajem. Ucichły partyjne kłótnie i spory, ustały strajki. Gimnazjaliści, harcerze, sokolnicy i studenci, robotnicy i bankierzy, rzemieślnicy i przedsiębiorcy, weterani 1863 r., duchowni, senaty wyższych uczelni i profesorowie, pisarze, aktorzy i dziennikarze, mężczyźni i kobiety – wszyscy chcieli mieć swój udział w tym wielkim zrywie. Kościół katolicki wezwał do modlitw i ofiarności, na front ruszyli kapelani. Warszawa na klęczkach błagała o cud ocalenia przed wschodnim bezbożnym barbarzyństwem. O pomoc dla frontu apelowali przedstawiciele innych wyznań.

Tablica upamiętniająca gen. Józefa Hallera na placu jego imienia na Pradze-Północ. Na zdjęciu od lewej artysta Jan Kubicki i Piotr Rzewuski, jeden z pomysłodawców. Fot. KC/Przegladpraski.pl

W Obywatelskim Komitecie Obrony Państwa ks. Antoniego Okoły-Kułaka skupiły się dziesiątki organizacji: włościańskie, ziemiańskie, robotnicze, kupieckie, przemysłowo-handlowe, społeczno-kulturalne, straże kresowe i obywatelskie. Setki plakatów, druków, wydań specjalnych krzyczały: „Do broni!”. Z tej mobilizacji zaczął wyrastać czyn, który zrodził stutysięczną Armię Ochotniczą z gen. Józefem Hallerem na czele, a wokół walczących na froncie utkał żywą sieć tysięcy pracujących na rzecz zwycięstwa. Powstały służby pomocnicze wspierające armię, stawili się lekarze i sanitariuszki, a także ludzie organizujący zaopatrzenie dla żołnierzy, opiekę nad rodzinami dotkniętymi utratą bliskich oraz zbiórki pieniężne. Od 10 lipca 1920 r. w ciągu zaledwie jednego tygodnia do wojska zrekrutowało się ponad 30 tys. ochotników, witanych „w szeregach dla walki w obronie wolności” rozkazem gen. Hallera. „Wy, najgoręcej miłujący Ojczyznę, idziecie za przykładem społeczeństwa lwowskiego 1918 r., które swym życiem ofiarnym odparło wroga i zamknęło mu wrota do Polski… jak powstańcy 1963 r., którzy z nami stają w szeregach, nosić będziecie kokardę powstańczą” – pisał. Dodawał też: „Hasło ochotnika: »W bój!«, odzew: »Na zwycięstwo!«. Tak się pozdrawiać będziemy! Bóg z wami!”. Wielu po raz pierwszy trzymało w rękach karabin, ale w oddziały wymęczonych, psychicznie wyczerpanych starych wiarusów ci nowi wnosili ducha walki, morale tak potrzebne do zwycięstwa.

Najliczniejszy był zaciąg wśród młodzieży, choć oddała ona już wcześniej daninę krwi w zmaganiach o niepodległość, w walkach o Lwów, o Wielkopolskę, w pierwszym powstaniu śląskim. Jak pisał Adam Grzymała-Siedlecki: „Jakby wojna krzyżowa, porywająca na nogi wszystkich, kto zdolny jest podźwignąć oręż. A byli wśród nich i tacy, którzy naprawdę mówiąc, nie dorośli siłami do uciążliwej służby wojskowej”. Pozostały po nich kurhany i mogiły znaczące pola bitew. O nich jest ta księga, dla nich ten hołd w setną rocznicę zwycięstwa nad bolszewikami pod Warszawą, Zadwórzem, w obronie Płocka i Włocławka, na polach Komarowa, w bitwie niemeńskiej. Stanęli w potrzebie, gdy „ostatnia godzina wybiła”, powstrzymali pierwszy marsz bolszewicki na podbój Zachodu i ocalili cywilizację łacińską oraz chrześcijaństwo. Ich zwycięstwo dało Polakom 20 lat własnego państwa – dość, by wyrosło kolejne pokolenie, wierne tradycji 1920 r. Niech zatem przemówi ich świadectwo.

dr Jarosław Szarek

Ze wstępu do książki pt. „Ostatnia bije godzina… Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera w 1920 r.”. Autor książki – Janusz Odziemkowski.

Redakcja
Redakcja
Przegląd Praski. Prawy brzeg informacji

Najnowsze informacje

Podobne wiadomości