Warunki klimatyczne, nawet w XXI w. – w czasach uprzemysłowionych, skomputeryzowanych i zinformatyzowanych, jednej Europy i jednej kultury – determinują sposób życia. Łatwo sobie wyobrazić różnice w sposobie spędzania czasu, „sjestując” w okolicy basenu Morza Śródziemnego i żyjąc przez dwa miesiące nocy polarnej gdzieś w północnej Skandynawii. A co, gdy zamieszkując zimną i nieprzyjemną krainę, zostajemy przez naturę obdarowani skrajnie innymi warunkami? Dziś przechodzimy to w niewielkim stopniu. Nieprzyzwyczajeni do piekielnych upałów wspomagamy się klimatyzacją, zimnymi napojami, nocnym życiem w sztucznym świetle, itp. Ta historia będzie o tym, w jaki sposób radził sobie człowiek z epoki kamienia.
Ludność schyłkowo-paleolityczna zamieszkująca u schyłku IX tys. p.n.e. Niż Środkowoeuropejski, była świadkiem wielkich zmian klimatycznych. Zakończyła się epoka zlodowaceń. Ocieplenie klimatu powodowało szybkie wycofywanie się lądolodu na tereny środkowej Skandynawii. Niewyobrażalna ilość wody wydobyta z rozpuszczającego się lodowca trafiała do rzek, żłobiąc nowe koryta i tworząc zbiorniki słodkiej wody. W miejsce tundry, zajmującej w poprzednim okresie cały Niż, wyrosły lasy brzozowe i brzozowo-sosnowe. Fauna i flora tundry przemieszczała się na północ, zajmując tereny odsłonięte przez zanikający lodowiec – południową Skandynawię i wschodnie obszary II Morza Yoldiowego (obecnie Morze Bałtyckie). Przemiany, wprawdzie niezauważalne dla jednego pokolenia, wywarły ogromny wpływ na kulturowy rozwój gromad ludzkich. Schyłkowo-paleolityczni łowcy reniferów, podążający doliną Wisły za zwierzyną, stanęli przed wyborem: zmienić specjalizację łowiecką dostosowując się do odmiennych warunków leśnych, czy opuścić rodzime wydmy i doliny podążając za reniferami daleko na północ? Świderczycy, zamieszkujący m.in. tereny prawobrzeżnej Warszawy, nie potrafili (lub nie chcieli) odnaleźć się w nowych warunkach. Na zawsze opuścili swoją dolinę, zaludniając północno-wschodnią Europę. Ich miejsce, około 7500 lat p.n.e., zajęli przybysze z zachodu – z północnych Niemiec. Przebyli długą, wielopokoleniową drogę Pradoliną Warszawsko-Berlińską, zasiedlając dolinę Odry i Wisły, z ich licznymi dopływami. Nieliczne świadectwa ich aktywności odkrywane są przez archeologów także na terenie obecnej Warszawy i Pragi.
Zamieszkująca te tereny ludność kultury komornickiej – taką nazwę nadali jej archeolodzy – żyła odmiennie od poprzedników przemierzających otwarte przestrzenie tundry. Okres ich dziejów nazwano mezolitem, czyli środkową epoką kamienia. Nie musząc bezustannie przemieszczać się za zwierzyną, prowadzili bardziej osiadły tryb życia. Przebywali na terenie o zasięgu jednego dnia drogi tak długo, aż wykorzystali zasoby środowiska. Obozowiska zakładali na otwartej przestrzeni o dogodnej topografii, hydrografii, szacie roślinnej i dostępności pożywienia.
Widok tarasu praskiego z wysoczyzny lewobrzeżnej Warszawy zachęcał bogactwem. Gęsty las pełen zwierzyny łownej, grzybów, dziko rosnących roślin, łagodnym dostępem do wody, był dogodnym miejscem pod osadnictwo mezolitycznych łowców-zbieraczy. Grupy jedno lub kilkurodzinne zakładały tzw. obozowiska macierzyste, wznosząc kilka prostych szałasów. Niekiedy, w zasięgu kilkunastu kilometrów, sytuowali tzw. obozowiska satelitarne, do których okazjonalnie zapuszczali się w celu pozyskania pożywienia czy surowców.
Rozproszona zwierzyna leśna spowodowała zmianę strategii łowieckiej mezolitycznego myśliwego. Nie polowano już w licznych grupach na całe stada zwierząt, lecz indywidualnie na pojedyncze sztuki. Polowanie na płochliwą zwierzynę leśną wymogło udoskonalenie broni łowieckiej. Prawdopodobnie w polowaniach pomagały, częściowo już udomowione psy. Zaczęto intensywnie eksploatować zasoby zbiorników wodnych. Penetrowano je, wynalezionymi i rozwijanymi przyrządami rybackimi, takimi, jak wędki z kościanymi haczykami, harpuny z poroża jelenia, sieci, więcierze, a także łodzie-dłubanki. Rozwinięto zbieractwo roślin wodnych i lądowych, dzięki czemu dieta mezolitycznego łowcy-zbieracza była bardziej urozmaicona, co mogło się przyczynić do wydłużenia życia.
Względnie osiadły tryb życia doprowadził do rozwoju systemu wierzeń społeczeństw mezolitycznych. Zmarłych chowano na cmentarzyskach. Z pewnością odczuwano głębokie więzi terytorialne: na tej ziemi pochowani są moi przodkowie – ta ziemia ich zrodziła, wyżywiła i zabrała. To jest moja ziemia.
Ciało posypywano niekiedy czerwonym barwnikiem i wyposażano w przedmioty, których zmarły za życia używał (narzędzia, broń, ozdoby). Po raz pierwszy zaczęto praktykować palenie zwłok.
Najstarsze szczątki ludzkie z terenu Mazowsza odkryto na warszawskiej Pradze. „Dziewczynka z Grochowa” najprawdopodobniej zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku (być może utonęła), w wieku około ośmiu lat. Odnaleziona czaszka jest, być może, śladem zmian kulturowych sprzed VI tys. p.n.e. Ocieplenie klimatu i ruchy skorupy ziemskiej doprowadziły do zalania wielokilometrowego pasa brzegu morskiego. Zamieszkujący go łowcy, zmuszeni do migracji, zajęli m.in. tereny centralnej Polski. Ludność kultury chojnicko-pieńkowskiej przez ponad tysiąc lat dzieliła dorzecze Wisły z przybyłymi, z terenów obecnej Litwy i Białorusi, osadnikami kultury janisławickiej. Być może „dziewczynka z Grochowa” była dzieckiem niespokrewnionych kulturowo łowców. Jej czaszka posiada cechy charakterystyczne dla rasy nordyckiej (północnej) i azjatyckiej (wschodniej).
W VI-V tys. p.n.e. społeczność mezolityczna przeżywała apogeum. Optimum klimatyczne holocenu stwarzało dogodne warunki dla rozwoju osadnictwa nie tylko dla społeczności łowiecko-zbierackiej. Ze wzrostem temperatur i zmianami środowiska, w poszukiwaniu nowych ziem, do Europy zaczęli napływać pierwsi rolnicy z Bliskiego Wschodu. Łowcy, którzy od tysiącleci zamieszkiwali dorzecze Wisły, bezustannie polowali na dziką zwierzynę, żyli w małych i rozproszonych grupach, nie widzieli nic, prócz własnej doliny, lasu i ludzi podobnych do siebie. Zmieniło się to w połowie V tys. p.n.e., za sprawą obcych przybyszów z niewidocznego dla łowców „końca świata”. Rozpoznawali ich z daleka, gdyż wypalali lasy pod pola uprawne. Przewyższali ich liczebnością i zorganizowaniem. Wprawdzie podobnie wytwarzali narzędzia – z kamienia, kości i poroża – ale potrafili władać ziemią i zwierzętami. W zagrodach trzymali spokojne i posłuszne, ale dziwnie wyglądające zwierzęta (bydło i świnie to gatunki udomowionego tura i dzika). Z ziemi (gliny) lepili naczynia do przechowywania i przygotowywania pokarmów – mezolityczny łowca nie miał wiedzy na temat wytwarzania ceramiki. Przez pewien czas oba „światy” istniały obok siebie. Być może konkurowały ze sobą, być może utrzymywały kontakty pokojowe. Łowcy dobrze znali otaczający ich las. Znali wszystkie niebezpieczeństwa, wiedzieli gdzie szukać wysokogatunkowego krzemienia. Możliwe, że w zamian za neolityczne wynalazki – niektóre społeczności łowiecko-zbierackie przejęły umiejętność wytwarzania ceramiki – dzielili się wiedzą z przybyszami. Niektórzy, żyjąc na skraju ekumeny, z bezpiecznej odległości mogli obserwować rolników przy pracy – znane są próby naśladowania wytwarzania ceramiki przez mezolitycznych łowców. W końcu jednak odeszli. Do tej zmiany nie potrafili się dostosować. Odszedł najgroźniejszy drapieżnik – człowiek lasu – a wraz z nim zakończyły się czasy uprawiania przez ludzi gospodarki przyswajalnej. Od teraz to środowisko było zależne od człowieka.
Łukasz S. Kamiński