Trwa wymiana ognia pomiędzy radnymi Pragi-Północ, a przewodniczącym rady, który nawet nie myśli, żeby się poddać. Ktoś powie, że to bohater, bo walczy z liczniejszym przeciwnikiem, inny uzna go za antybohatera, bo prowadzi wojnę bez sensu. Fakt jest taki, że przewodniczący okopał się na przegranej pozycji. Dlaczego Ireneusz Tondera popełnia strategiczny błąd? Czy to przekleństwo wieloletnich radnych?
Problemy w praskim samorządzie, to niekończąca się historia. Wszystko zaczęło się w lipcu 2021 r. Pisaliśmy o tym tak często, że aż szkoda znów o tym przypominać. Prawie jednym zdaniem można to opisać tak: w radzie dzielnicy są trzy kluby radnych. Żeby rządzić, co najmniej dwa z nich muszą się porozumieć. Problem w tym, że jeden klub pokłócił się z drugim, ten drugi się obraził i dogadał z trzecim. Jak ten pierwszy zrozumiał co zrobił, to teraz próbuje zatruć związek tym, co się dogadali. Brzmi romantycznie? Nie bardzo.
PRZECZYTAJ: Nie ma porozumienia na Pradze-Północ. Przewodniczący rady zasłania się WHO
Demokracja na odwrót
Grupa radnych z klubów Prawo i Sprawiedliwość oraz Kocham Pragę zbudowała nową koalicję na gruzach dawnego układu pomiędzy KP a Platformą Obywatelską i SLD. W demokracji o sprawach ważnych decyduje większość. Na Pradze-Północ jest odwrotnie.
Żeby nowa koalicja się ukonstytuowała rada dzielnicy musi się zebrać i przegłosować odpowiednie wnioski. Uwaga, musi to zrobić na żywo, a nie zdalnie. Ponieważ pandemia nie została oficjalnie odwołana, to mniejszość w radzie dzielnicy wykorzystuje potencjalne zagrożenie koronawirusem i blokuje organizacje sesji na żywo. To oczywiście hipokryzja, szczególnie, że w przestrzeni publicznej praktycznie nie istnieją już żadne obostrzenia. Wyjątkiem pozostaje sala konferencyjna urzędu, w której Covid-19, podobnie jak przewodniczący, okopał się i nie da się wygonić.
Samotny wojownik w fotelu przewodniczącego
W całej tej rozgrywce pierwsze skrzypce gra przewodniczący rady dzielnicy, Ireneusz Tondera, w gestii którego jest zwołanie sesji. Przewodniczący Tondera nie zwołuje sesji stacjonarnej i zasłania się koronawirusem, bo straci stanowisko. Fakt okopania się na straconej pozycji i walce do końca, bardziej przystoi jednak bohaterom wojennym, a nie politykom. – Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy – powiedział kiedyś Leszek Miler, były premier i jedna z największych gwiazd SLD, macierzystego klubu Ireneusza Tondery. Żaden z nich nie jest już w sojuszu, choć ten pierwszy zasiada w ławach Parlamentu Europejskiego, drugi zaś wciąż jest radnym na Pradze.
Przewodniczący Tondera nie ma żadnego zaplecza politycznego, nie ma też wsparcia wśród radnych. Wiele razy podkreślał, jak wiele zrobił dla warszawskiej Pragi jako radny czy dyrektor dzielnicy. Szkoda, że cały swój wieloletni dorobek sprzedaje właśnie za kilka tygodni siedzenia w niewygodnym fotelu przewodniczącego rady. Dla nas, młodych samorządowców, zamiast być wzorem, jest antybohaterem.