piątek, 29 marca, 2024

Technikum przy Targowej. Zespół miłośników maszyn

Najbardziej znaną szkołą na Pradze jest liceum Władysława IV, ale są też inne, o równie długiej i ciekawej historii. Edward Figauzer, specjalnie dla Przeglądu Praskiego, wspomina szkolne lata, które spędził w Technikum Mechanicznym i Samochodowym przy ul. Targowej 86. Dziś to Zespół Szkół nr 33.

Szkoła przy ul. Targowej 86 powstała w 1917 r. jako Królewsko-Polska Rzemieślnicza Szkoła przy ul. Szerokiej 5 (obecnie ul. ks. Kłopotowskiego). W 1920 r. była to już Państwowa Szkoła Rzemieślnicza, a w latach 1925-37 Państwowa Szkoła Rzemieślniczo-Przemysłowa. Mieściła się kątem w różnych miejscach. Warsztaty były prowadzone w budynku fabrycznym przy ul. Brukowej (obecnie ul. Okrzei), a zajęcia teoretyczne prowadzono przy ul. Szerokiej 26. W 1937 r. szkoła przeniosła się do specjalnie wybudowanego budynku przy ul. Targowej 86, jako Państwowe Gimnazjum Mechaniczne. W gmachu w kształcie litery L były sale lekcyjne, duża sala gimnastyczna i warsztaty.

Wojenna historia szkoły przy Targowej

Niemcy po zdobyciu Warszawy zajęli budynek szkoły. Staatliche Handwerkerschule fur Metallgerbe (Państwowa Szkoła Ślusarsko Mechaniczna), tułała się już nie tylko po Pradze. Zajęcia odbywały się przy ul. Królewskiej 23, potem w lokalach Gimnazjum Łabusiewicz – Majewskiej przy ul. Kępnej 17, wreszcie w gmachu Państwowego Liceum Kolejowego przy ul. Chmielnej 88. Zajęcia Warsztatowe prowadzono przy ul. 11 Listopada nr 10 i nr 64. Po wyrzuceniu Niemców z Pragi, budynek szkolny był kompletnie zdewastowany, rozpoczęto więc remont, przerywany co jakiś czas ostrzałem artyleryjskim.

Wyzwolenie Warszawy w styczniu 1945 r. umożliwiło zakończenie remontu i w miarę spokojne kontynuowanie nauki.

W warsztatach, w ramach nauki zawodu, wykonywaliśmy najrozmaitsze narzędzia od cyrkli i ramek do piłek po stojaki i wagi laboratoryjne, a nawet tokarki TTU-185. Wyroby te były chętnie kupowane ze względu na ich wysoką jakość.

Kowal z Petersburga i dyrektor w BMW 326

W kuźni, instruktorem był starszy już kowal z zakładów putiłowskich w Petersburgu. Niski, krępy, o srebrnej czuprynie i siwych podkręcanych wąsach, znakomicie kontrastujących z czerwoną cerą. Na drżenie rąk stosował środki uspokajające w małych dawkach, wystarczała „setka”. Opowiadano, że po większej dawce, podpuszczony do zademonstrowania nieprawdopodobnej sztuki – zamknięcia bijakiem młota sprężynowego pokrywki koperty kieszonkowego zegarka, nie wyczuł oporu sprzęgła, co skończyło się przerobieniem zegarka na cienki plasterek.

Boisko przy Technikum Mechaniczno-Samochodowym. Źródło: Stolica (1947 r.)

Często oglądaliśmy wyjazdy dyrektora szkoły, który już wtedy posiadał kabrioleta BMW 326. Nie pamiętam już czy z braku brezentowego dachu, czy dla ochrony przed kradzieżą, dyrektor zawsze zabierał ze sobą woźnego. Pocieszny był to widok, kiedy przy kierownicy siadał niski, chudy, dyrektor, obok niego sekretarka, a na tylnym, podwójnym siedzeniu rozpierał się woźny M. Okazałej postury, w czarnej wytwornej dyplomatce, czarnym meloniku, białym jedwabnym szaliku, w irchowych rękawiczkach. Ceremonia wsiadania i wysiadania odbywała się w warsztatach, gdzie pojazd parkował. Dyrektor zawsze ruszał pełnym gazem z piskiem opon i w ten sam sposób gwałtownie hamował. Ale raz, czy opóźnił moment hamowania, czy też chłopcy w przewidywanym miejscu hamowania „przypadkiem” rozlali oliwę, w każdym razie hamowanie zakończyło się głośnym hukiem na drzwiach wypożyczalni narzędzi. Od tej pory pan woźny wsiadał i wysiadał na dziedzińcu szkolnym, a i dyrektor nie popisywał się już tak ostrym hamowaniem.

Wkrótce odbyła się kolejna zmiana, nie tylko nazwy szkoły, ale całego szkolnictwa zawodowego. Powstały pięcioletnie technika, w mojej szkole Technikum Mechaniczne i Samochodowe, ale ci co zaczynali według starego systemu, czyli cztery klasy gimnazjum i trzy klasy liceum zawodowego, kończyli je bez zmian. W moim przypadku zmiana jednak była, bo po ukończeniu w sumie 7 klas, o kierunku ogólno-mechanicznym, otrzymałem świadectwo ukończenia pięcioletniego Technikum Samochodowego, wtedy takie drobiazgi nie były ważne.

Hale w Technikum Mechaniczno-Samochodowym. Źródło: Stolica (1947 r.)

Jeden centymetr, żeby spełnić marzenia

Szkoła to nie tylko nauka, ale i możliwość realizacji zainteresowań i marzeń, np. o lotnictwie. Początkiem był teoretyczny kurs szybowcowy zorganizowany w gimnazjum im. Władysława IV – którego kierownikiem był wtedy starszy sierżant podchorąży, Paweł Elsztein, znany wszystkim, którzy interesują się Pragą. Miałem wtedy pecha i po zaliczeniu kursu teoretycznego zostałem odrzucony na badaniach lekarskich. Powodem nie było zdrowie, bo było doskonałe, ale brakowało mi 1 cm do wymaganego minimum wzrostu – 150 cm . Dopiero jak urosłem, pojechałem na szybowisko. Natomiast w naszej szkole zorganizowany został, prawdopodobnie przy współpracy z wojskiem, kurs na samochodowe prawo jazdy, a następnie, już tylko staraniem uczniów, koło Ligi Lotniczej i kurs spadochronowy. Teraz w naszej szkole gościliśmy uczniów z innych szkół na kursie teoretycznym, a skoki odbywały się na Gocławiu, które było wtedy lotniskiem Aeroklubu Warszawskiego, z dwupłatowych samolotów PO 2, nazywanych „kukuruźnikami”. Te zainteresowania spowodowały, że jeden kolega poszedł potem do Szkoły Orląt w Dęblinie, a po latach dowodził pułkiem bombowców, zaś inni ukończyli kierunki związane z lotnictwem na Politechnice Warszawskiej, a latali tylko sportowo na szybowcach i samolotach.

Autor szkolnego hymnu prowadził koncert życzeń w Polskim Radio

Na II Zjeździe Absolwentów w 1984 r. przy odczytywaniu z monografii wykazu zatrudnionych profesorów, prawie wszystkich znakomitych pedagogów, jeszcze przedwojennych, operowaliśmy oczywiście przezwiskami, które prawie każdy z nich posiadał : Pelikan, Pępek, Piwonia, Peciuchna, Śledź, Szprota, Furman, Mojżesz, Kaczor, Doczka, ale okazało się, że w wykazie zabrakło niektórych nauczycieli. Byli to prawdopodobnie ci, którzy w okresie okupacji, lub bezpośrednio po niej, zatrudnili się w szkolnictwie, a potem w miarę odbudowy zakładów przemysłowych i powstawaniu różnych instytucji i urzędów, ze szkoły odchodzili, lub pracowali na dwóch etatach. Takim był polonista Michał Kucharski – autor i kompozytor hymnu szkolnego, który przez długie lata prowadził koncert życzeń w Polskim Radio. O działalności innych dowiedziałem się przypadkowo, po wielu latach.

Technikum Mechaniczno-Samochodowe. Widok od strony ul. Inżynierskiej.

Cyrkiel, młot i koło zębate

W Ilustrowanym Kalendarzu Stolicy z 1963 r. znalazłem informacje o prof. Władysławie Parczewskim, który uczył nas chemii. Już przed wojną był meteorologiem, podczas okupacji zajął się nauczaniem w szkołach zawodowych, czynny w tajnym nauczaniu. Po wojnie meteorolog w PLL Lot, kierownik katedry Meteorologii i Klimatologii w SGGW, potem dyrektor Państwowego Instytutu Hydrologiczno-Meteorologicznego, wykładowca na politechnikach w Łodzi i Wrocławiu, członek Komisji Światowej Organizacji Meteorologicznej przy ONZ, autor wielu książek m.in. „Meteorologia szybowcowa”. O kolejnym dowiedziałem się w lipcu 1993 r. z Życia Warszawy z artykułu „Perski rynek, rozmowa z Edmundem Burke”, jednym z głównych projektantów sgraffitowych elewacji, wykonawcą, koordynatorem prac – wybitnym plastykiem, który od początku do końca odbudowy pracował na Starym Mieście, a po latach uczestniczył w jego remontach. Stefan Jurkowski, który przeprowadził tę rozmowę, opisał jak duży był wkład prof. Burke w ozdobieniu Starego Miasta polichromiami i sgraffitami. Oczywiście skojarzyłem, że prawdopodobnie profesor to nauczyciel rysunku odręcznego w gimnazjum i twórca sgraffita nad głównym wejściem do budynku od ul. Targowej. Przedstawiało ono symbol szkoły – cyrkiel, młot i koło zębate otoczone geometrycznym ornamentem.

Pierwsze sgraffito powstało na Pradze

Ozdobiona też została stołówka: plafon na suficie, polichromia nad okienkiem do wydawania obiadów i geometryczne sgraffita na filarach. Widzieliśmy jak powstawały te dekoracje, ale nie wzbudzały wcale naszego zainteresowania. Kiedy jednak przeczytałem o Starym Mieście zapragnąłem przypomnieć sobie jak one wyglądały i udałem się do szkoły, byłem bowiem pewien, że mają zdjęcia omawianych dekoracji. Niestety nie było, jedynie w kronice szkoły prowadzonej od 1964 r. znalazła się w roku 1973 fotografia budynku z niestety już wtedy bardzo zniszczonym sgraffitem, ujętym skośnie i prawie nieczytelnym. Skontaktowałem się więc z profesorem i uzyskałem potwierdzenie, że jest tym, który uczył w szkole rysunku odręcznego i jednocześnie opisanym w Życiu Warszawy i że niestety nie posiada żadnego zdjęcia ani rysunku sgraffita na budynku szkoły. Przypomniał sobie tylko, że odbyła się wtedy uroczystość z udziałem gości z zewnątrz. Przejrzałem rocznik Życia Warszawy – nie było nic. Za to w Stolicy z grudnia 1947 r. znalazłem artykuł Romany Daiborowej „Technicum zespół miłośników maszyn” z krótką historią szkoły i opisem jej osiągnięć i potrzeb, ale ani słowa na temat sgraffita. Natomiast wśród załączonych zdjęć były dwa których szukałem: stołówki z widocznym dekoracjami i budynku od strony ul. Targowej ze sgraffitem Niestety papier, na którym drukowano Stolicę był tak kiepskiej jakości, że interesujące mnie szczegóły były niewyraźne. I zaczęły się trudności, Stolica przestała się już wtedy ukazywać, po wielu poszukiwaniach okazało się, że negatywy zdjęć wykonanych przez znakomitych fotografików – Jana Bułhaka i Syna, zostały przekazane do Muzeum Fotografii w Krakowie. Tak więc tylko zdjęcia w „Stolicy” mogą przypomnieć, że pierwsze sgraffito powstało na Pradze, na mojej szkole.

Szkoła w 2017 r. obchodziła 100-lecie istnienia.

Edward Figauzer

Redakcja
Redakcja
Przegląd Praski. Prawy brzeg informacji

Najnowsze informacje

Podobne wiadomości