piątek, 19 kwietnia, 2024

Czy radny jest radnym?

Jest takie powiedzenie, że niedokończone sprawy potrafią się zemścić. Z kolei inne powiedzenie mówi, że historia lubi się powtarzać, a do tego nie można dopuścić – w ten sposób radny dzielnicy Jacek Wachowicz tłumaczy swoje zaangażowanie w wyjaśnienie niejasności wyborczych z 2014 r.

Ostatnie wybory samorządowe zostały zapamiętane jako przykład chaosu, który nie ominął też Pragi-Północ.

Wszystkim, którzy działają lokalnie, sprawa wyborczych fałszerstw na Pradze jest dobrze znana. Niestety, na obecną chwilę ze smutnym finałem dla uczciwości i wiarygodności wyborów. Jednak ten stan wkrótce się zmieni.

Jak wyglądała powyborcza rzeczywistość Pragi w 2014 r.?

Partia Prawo i Sprawiedliwość zdobyła dziewięć mandatów, Platforma Obywatelska – sześć, Sojusz Lewicy Demokratycznej – dwa, jeden mandat przypadł stowarzyszeniu Miasto Jest Nasze, a my, czyli ówczesna Praska Wspólnota Samorządowa [dziś Kocham Pragę – przyp. red.], zdobyliśmy pięć mandatów. Takie wyniki, choć jeszcze nieoficjalne, ukazały się m.in. w stołecznych mediach.

Zanim jednak oficjalne protokoły trafiły z praskiego urzędu do PKW, jedna z urzędniczek pod pretekstem, że „coś się nie zgadza”, ogłosiła „przerwę obiadową”. Przerwa trwała do rana następnego dnia. To wystarczyło, aby niespodziewanie orzec, że siedmiu członków Dzielnicowej Komisji Wyborczej pomyliło się przy liczeniu! Dziwnym trafem pomyłka ta okazała się korzystna dla PO, która naszym kosztem zdobyła kolejny, siódmy mandat na pierwszym okręgu. Odebrano go Krystynie Ambroziak na rzecz Piotra Pietruszyńskiego (PO).
Jeśli z tym faktem zestawimy inne nieprawidłowości, które towarzyszyły wyborom, m.in. interwencje policji w lokalach wyborczych, to trudno uznać, że proces wyborczy na Pradze przebiegł zgodnie ze sztuką demokracji.
Przygotowaliśmy pełną dokumentację zdarzeń, które w naszym przekonaniu mogły wpłynąć na wyborczy wynik. To wystarczyło, aby sąd uznał nasz protest za zasadny i zajął się sprawą.

Sprawa trafiła na wokandę. I co dalej?

Przekonany o słuszności sprawy liczyłem na szybki wyrok i odzyskanie mandatu. Co ciekawe, na drugiej rozprawie sąd nakazał dodatkowe przeliczenie głosów na III okręgu. Po tej decyzji radna Małgorzata Markowska, która startowała z naszej listy na III okręgu, zaczęła mnie namawiać, żebym jednak wycofał się z protestu. Zarzuciła mi, że przez moje działania straci mandat. To było zupełnie niezrozumiałe zachowanie, które wzbudziło dodatkowe podejrzenia. Pikanterii dodaje też fakt, że radna Markowska założyła się o… tort, że straci mandat!

W dniu kolejnej rozprawy dowiedziałem się, że w urzędzie dzielnicy doszło do spektakularnej kradzieży. Łupem złodzieja padły głosy wyborców. Co ciekawe, skradzione głosy pochodziły właśnie z III okręgu – z komisji, w której radna Markowska miała zdobyć 111 głosów na 164 oddane. Warto dodać, że skradziono tylko głosy oddane na nasze ugrupowanie.

Rozumiem, że zginęły głosy, które nazajutrz miał ponownie przeliczyć sąd?

Dokładnie. W tej sytuacji sąd wyznaczył kolejny termin rozprawy. Nakazał też dostarczyć karty do głosowania z I okręgu. Po przeliczeniu okazało się, że głosy nieważne były zaliczane na korzyść PO. Sprawiedliwości miało stać się zadość, bo udowodniliśmy, że mieliśmy rację. Radny z PO – Piotr Pietruszyński, który zdobył mandat w trakcie „przerwy obiadowej” – miał go przekazać Krystynie Ambroziak z naszego stowarzyszenia. Sąd jednak nie orzekł i ponownie odroczył rozprawę.

Podczas kolejnych dwóch rozpraw p. Markowska niespodziewanie pojawiła się już z radcą prawnym. Ten sam radca, reprezentował w tej sprawie p. Pietruszyńskiego. W imieniu swoich klientów zażądał oddalenia protestu! Sąd ponownie przerwał posiedzenie i wyznaczył kolejny termin, tym razem zapowiadając, że wyda postanowienie.

Co się stało z radną Małgorzatą Markowską?

Ten nietypowy zwrot sytuacji wzbudził nasze podejrzenia co do osoby pani Markowskiej. Nie patrząc już na to, że nasz klub straci kolejny głos w radzie dzielnicy, podjęliśmy decyzję o wyrzuceniu tej osoby z naszych szeregów. Trudno współpracować z kimś, kto nie dość, że torpeduje działania służące wykryciu sprawców kradzieży, to już na początku swojej politycznej kariery, za naszymi plecami, „układa się” z opozycją, czyli z PO. Dla tak „niepewnych” osób nie powinno być miejsca w życiu politycznym.

Jaki był finał sądowych przepychanek?

Na rozprawie 12 lutego sąd oddalił nasz protest, argumentując, że nie ma podstaw do uznania, iż na Pradze doszło do przestępstwa wyborczego. Odwołałem się od wyroku, jednak Sąd Apelacyjny, który aż trzy razy obradował w tej sprawie, podtrzymał krzywdzący dla demokracji wyrok.

Ponieważ udowodniłem, że doszło do poważnych nieprawidłowości (co sąd pierwszej instancji potwierdził), a dodatkowo skradziono głosy mieszkańców, postanowiłem wystąpić o nadzór nad sprawą do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry.

Rozumiem, że sąd ukarał winnych?

Niestety, nie. Sprawa, w której ucierpiała praska demokracja, nie dość, że trwała bardzo długo, to wbrew udowodnieniu wyborczego przekrętu została zamknięta bez wskazania winnych. Mandat p. Pietruszyńskiego powinien zostać wygaszony automatycznie. Nie mam do niego żalu, to sympatyczny młody człowiek, z głową na karku, który stał się ofiarą wyborczego fałszerstwa. Powtarzam jednak: p. Pietruszyński sprawuje mandat Krystyny Ambroziak!

Jednak co z kradzieżą? Czy ma pan podejrzenia, jak do tego doszło?

Być może w komisji na II okręgu, dokładnie w szkole przy ul. Białostockiej, jeden z członków pomylił się i nieprawidłowo zapisał głosy kandydatom. Może to z tego powodu głosy musiały potem zginąć z urzędu. Dziwnym też trafem na całej Pradze tylko tej komisji nie udało się przesłać elektronicznie wyników wyborów do systemu!

Czy pan sam dąży do wykrycia sprawców?

Mam duże wsparcie ze strony naszych radnych i członków całej organizacji Kocham Pragę. Naszym celem jest przejrzystość i poszanowanie zasad demokratycznych wyborów. Tak jak wspomniałem na początku, historia lubi się powtarzać, ale ta nie może mieć więcej miejsca!

Jaki będzie finał tej sprawy?

Czas pokaże. Publicznie jednak gwarantuję, że jako rodowity prażanin nie odpuszczę! Liczę, że doprowadzę do pozytywnego zakończenia tej niechlubnej dla praskiego samorządu historii. Podkreślam, tu nie chodzi o podwórkowe rozgrywki. Tutaj chodzi o oszustwo! Powiem więcej – chodzi o przestępstwo przeciwko polskiemu państwu, samorządności oraz samym wyborcom, którzy wierzą w to, że oddając głos, zmieniają swoją rzeczywistość.

Nie godzę się na to, by stare PRL-owskie powiedzenie, że „nieważne, kto jak głosuje, tylko kto liczy głosy” ciągle obowiązywało, a odpowiednie osoby ustalały wyniki wyborów.

Redakcja
Redakcja
Przegląd Praski. Prawy brzeg informacji

Najnowsze informacje

Podobne wiadomości