Ulica jest wąska, zabudowana i wygląda jak kanion. Hałas z niej nie wypływa, wciska się w mury, stropy, dachy, kominy i uszy. I tak przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przewalają się tą ulicą tiry, ciężarówki, autobusy, auta osobowe. A stropy kamienic przeważnie drewniane, mury „zbrojone” trzciną. Jakimś cudem nie rozsypują się cegły, bo tynki i balkony, odpadają.
Stareńskie, bo z początku dwudziestego wieku domy, nieustannie drżą. Drżą szyby, drży ziemia, brzęczą w szafkach szklanki. Dlaczego ulica nie zmieniła się w gruzowisko, nie wiem.
Przed laty nie otwierano tu okien, bo smród z fabryki Schichta, a potem Polleny-Urody nie dawał ludziom oddychać. Jeszcze wcześniej, z fabrycznego komina walił czarny dym i sadza, która osiadała na wszystkim. Również z jej powodu nie otwierano okien, a jeśli już, to na parapety i firanki spadała czarna maź.
Sadzy już nie ma, jest łomot ciężkich aut. Zabudowania fabryczne lada dzień zmienią się w lofty. Zabytek ocaleje, a co z innymi stojącymi przy Szwedzkiej domami?
Już teraz w gabinecie stomatologicznym naprzeciwko fabryki, nie słychać jęków pacjentów i wiertła, wiercącego w zębach otwory. W sklepie spożywczym trzeba głośno mówić, przechodnie porozumiewają się na migi. Tir za tirem, autobus za autobusem, na pohybel starym murom. Z jednej strony nobilitacja ulicy Szwedzkiej i ruiny fabryki, a z drugiej widmo udręki dla mieszkańców starych kamienic.
A może, gdy zamieszkają w loftach artyści, ludzie z fantazją i forsą, ograniczy się na Szwedzkiej ruch ciężkich aut. Oby tak się stało.
Zdzisław Kot