Było to kilka lat temu, w połowie grudnia. Targowa, jak zawsze o tej porze roku, przeżywała szczyt handlowy. Ruch, chlapanina błotnego śniegu. Ludzie pędzą, jakby ich kto gonił. Samochody bryzgają szarą breją. Autobusy zapchane. Z bramy bazaru Różyckiego wyłoniła się dziwna postać.
Tego człowieka widziałam już kilka razy w okolicy Starej Pragi. To król w papierowej koronie. Pogodny, rozbrajający w swej ufności do ludzi, ubrany w jesionkę na gołe ciało, zamiast spodni białe kalesony, buty na gołe nogi, na głowie czapka, a na czapce papierowa korona. W tej okolicy raczej nie budził sensacji, ani zdziwienia, bowiem znali go miejscowi i handlarze z bazaru. Oryginał, nieszkodliwy wariat, postać trochę jak z baśni lub dziecięcego rysunku. Chodził, uśmiechał się i mimo wystającej spod odzienia golizny, nie wyglądał na zmarzniętego. W okresie przedświątecznym kojarzył mi się z postacią z szopki, z jednym z Trzech Króli, który trochę za wcześnie wybrał się do stajenki, ale w końcu miał do przebycia kawał drogi; żeby dojść na czas, wyszedł wcześniej.
Król w papierowej koronie rozejrzał się. Ktoś potrącił go, ktoś inny obejrzał się za nim, a jeszcze ktoś uśmiechnął pobłażliwie. Król stanął na przystanku przy Różycu. Podjechał autobus, król wsiadł, a że było trochę tłoczno, otarł się, a może potrącił elegancika z parasolem. Elegancik wyrzucił z siebie stek obelg. Król nie odpowiedział, a elegancik rozjuszony zaczął tłuc króla parasolem po głowie. Traf chciał, że autobusem jechali ogoleni na krótko miejscowe chłopaki. I to oni, a nie zwykli pasażerowie, wzięli w obronę króla. Elegancika zabrali między siebie i tak mu cichcem „nawtykali”, że z rozbitym nosa wysiadł na najbliższym przystanku, złorzecząc pod adresem obrońców króla. A spróbuj, taki nie taki, iść na policję, to jutra nie doczekasz – rzucił jeden z młodych.
Wytarli z twarzy króla krew. Doprowadzili do porządku królewską koronę.
Ostatnio króla widziałam latem. Jeśli nie abdykował, to już powinien wyruszyć w drogę do stajenki.
Maria Terlecka