Jest jednym, z niezliczonych już, warszawskich pomników ocalałych po depomnikozacji. Rozpadł się przecież gipsowy Dzierżyński, liczne posągi generała Waltera, przeprowadziła Nike, odszedł w niepamięć Ludowy Partyzant (stojący vis a vis dawnego KC). A Kościuszkowiec – ocalał. Może i słusznie. Jego idea nie budzi wątpliwości, choć uroda – wielkie.
Olbrzymią postać żołnierza zaprojektował Andrzej Kasten. Pomnikowy bojec z wyciągniętą w stronę Wisły ręką-szponą, wygląda jak gigantyczny nietoperz, który za chwile zaatakuje płaszczem-skrzydłem. Kolosalna postać żołnierza, wysokiego jak spora chałupa (mierzy sobie 11 metrów, a z tarasami aż 16) waży blisko 50 ton! Odsłonięto go w 40 rocznicę wejścia na Pragę (dotarła do tego właśnie miejsca, na którym dziś stoi pomnik) I Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Patetyczna uroczystość zgromadziła tłumy, sztandary i władze. Obecny był generał Wojciech Jaruzelski, też przecież kościuszkowiec. Przyjechały delegacje z Węgier, Mongolii i Niemiec, ale najważniejsi w całej uroczystości byli weterani walk I Dywizji.
Pomnik przywalono tonami kwiatów, które – wraz z komunizmem – dosyć szybko zwiędły. Słynący z dowcipu prażanie od razu określili monument skrótem: „pięć piw proszę!”.
I choć ideę wystawienia pomnika kościuszkowcom należy zawsze popierać, bo ich walka o Polskę godna jest szacunku, to wątpliwej urody statui w żaden sposób nie da się obronić.
Danuta Szmit-Zawierucha