Wracając ostatnio do domu, musiałam zrobić przystanek na jednej klatówie (na klatce), gdzie stali i kręcili nawijkę (rozmawiali) moi byli uczniowie z jednej z praskich podstawówek, w których byłam ich „panią od polskiego” podczas praktyk nauczycielskich. A że podobno byłam spoko, różnica wieku już się zatarła, to po latach jesteśmy już na „ty”.
– No i, Anka, wbijamy się na kwadrat do Olki, a tam jej starzy znów kręcą awanti. Jej stary to normalnie dzban. Deszcz napierd…. Zaraz ktoś wezwie psy… No nie ma gdzie zrobić wbitki na kwarcirę.
– Aha – odpowiadam, nie bardzo wiedząc, o co kaman (o co chodzi), ale przecież się nie przyznam, że nie wiem, co to awanti, dzban i w czym był problem. – I co zrobiliście? Chyba nie mokliście? – zagajam zdesperowana. – No rejczel. Poszliśmy do Grubego, on już jest sam na chacie.
Uff. Poszli do kolegi, który mieszka już sam. A może z jakąś Rachel? Szybko zmieniłam temat, pogadaliśmy o maseczkach i koronie, i oddaliłam się, by zatopić się w necie i skumać, o czym była ta nawijka.
I już wiem: kręcić awanti to robić awanturę, dzban to głupek, a Rejczel nie jest dziewczyną Grubego, tylko słowem „raczej” wymawianym à la angielski.
To klasyczny przykład obecnej gwary młodzieżowej, w której przeważają niestety wulgaryzmy i zapożyczenia (kwarcira – z niem.; awanti, rejczel – z ang.). A gdzie gwara praska? Ano w nawijce, która w internetowym Słowniku Gwary Warszawskiej definiowana jest jako „mowa, wypowiedź” i istnieje w gwarze dzielnicowej Pragi od ponad 150 lat. Tylko czy oni pamiętają jeszcze z lekcji, co to jest nawijka, i zdają sobie sprawę, że ją właśnie kręcili? I gdzie popełniłam błąd w nauczaniu podczas praktyk?
Anna Zalewska